Iran jest żółty jak piaskowiec i jaśniejąca na słońcu latami cegła.

Iran jest żółty  jak piaskowiec i jaśniejąca latami na słońcu cegła. Żółty jak susza, jak ciągnąca się w nieskończoność pustynia, która przez wieki nie widziała fotosyntezy.  Wokół miast roztaczają się góry, po których nikt się nie wspina, są jakby zrobione z kruchego piaskowca i ma się wrażenie, że  kiedy postawisz na nich stopę i przełożysz na nią ciężar całego ciała i istnienia, piaskowiec zacznie odpadać i ściągnie Cię na sam dół. Są kamieniami bez skrawka zieleni, z małymi grotami, w których być może mieszkają jacyś zbyt biedni ludzie. Czasami góry są po prostu szare jak stupor, czasami czerwone jak ciemna cegła i polane jak ciasto białą powłoką, górskim piaskowym lukrem, połaciami puszystej śmietany, pyłkiem z mlecznej drogi. Wyglądają jak nieudane, niesymetryczne ciasta  z małych cukierni na dworcach lub kruche ciasto drożdżowe, na które ludzie narzekają, że jest za mało mokre. Podobno tam, gdzie nie byłam, Iran jest zielony jak dżungla w Panamie.

Po objechaniu Gruzji spędziłam 3 dni w Erywaniu i stamtąd autobusem udałam się do Tabriz w Iranie. Na autobusowym postoju pośrodku niczego słychać było tylko przejmującą, rzewną melodię świerszczy graną z każdej strony, bez przerwy. Jest tak głośna, a powietrze jest tak gęste, że wydaje się, jakby wszyscy szeptali. Naokoło wszędzie rośnie bluszcz i czuję się jak na podupadłej sycylijskiej wsi. W restauracji leciały włoskie hity jak Te Amo i zauważyłam wtedy, że wszystko naokoło, takie akcesoria w przyrodzie i otoczeniu, wszystko to jest różowe, jak różowa wrzosowa trawa za szybą, kiedy kierowca autobusu ściga się z kierowcą samochodu, aż wysiadają i prawie dochodzi do bójki, jak różowa buda, przy której siedzi smutny, chudy kundel, jak małe światełka na postojach. W tamtej chwili wiem, że nigdy nie mogę przestać podróżować.

Na granicy trzeba przejść pół kilometra na piechotę do granicy Irańskiej. Założyłam hijab i obserwowałam góry, ale były takie same jak po stronie Armeńskiej. Po zmroku zatrzymaliśmy się w irańskim zajeździe i szukałam tej inności, ale inności zaciera się, powoli rozmydla i przechodzi jak kolory na palecie barw, jeśli pokonujesz kilka krajów drogą lądową. Każdy kraj ma trochę z następnego i poprzedniego i jakiś pierwiastek indywidualny w środku.

Shalale ma dwa koty rasy main coon i szkołę tańca. Jej mąż też uczy tańca, ale musi również pracować w firmie na nocne zmiany. Poznałam go tylko na zdjęciach ślubnych zawieszonych na ścianie, raz nawet wyobrażałam sobie niestworzone historie, że naprawdę odszedł, umarł, a ona opowiada ludziom z portalu, że naprawdę żyje. Ludzie zostawiają buty przed drzwiami, a w każdej łazience są specjalne kapcie. Toalety to ceramiczne dziury w podłodze, gdzie aby się załatwić trzeba kucać jak w lesie. Dla starszych ludzi są specjalne foteliki z dziurką wyglądającą jak lejek kuchenny. I mini wąż jak od prysznica zawieszony przy toalecie do podmycia się. Wiem, że ta pozycja jest bardzo zdrowa, ale do końca wyobrażam sobie, za każdym razem, kiedy ktoś udaje się do toalety, jak kuca w tej pozycji potem oglądając swoją kupę. Niektórzy posiadają muszlę „normalną” i ceramiczną dziurę w jednej łazience.

To pierwsza moja wycieczka po Iranie, przybyłam tu w środku nocy. Wychodzę na ulicę i zjadam oczami  wszystko naokoło jak wygłodniałe zwierzę. Mijam małe sklepiki usytuowane na parterze budynków mieszkalnych i wydaje mi się, jakbym mijała same sklepy z telefonami komórkowymi i armaturą łazienkową. Oglądam bazar i kolorowe przyprawy, orzechy i nieznane mi warzywa i owoce pomieszane z tymi znanymi. Każdy kolejny bazar, jaki odwiedzę, jest jeszcze bardziej szalony, głośny i kolorowy niż poprzednie. Kiedy udaje mi się znaleźć pierwszy meczet, jest dokładnie taki ,jak sobie wyobrażałam. Niepodzielny, niepoliczalny, taki, że nie da spojrzeć się na każdy wzór osobno, bo jest siecią naczyń połączonych, ogromny, wzniosły i niebieski. Wszystkie one mają kolor niebieski za bazę. Na dole powiewają krystalicznie białe płachty na drewnianej zdobionej bramie. To najpiękniejszy architektoniczny wyrób, jaki widziałam. Jestem jak dziecko, które nie zna dogmatów i chce uczyć się islamu jak baśni tysiąca i jednej nocy, sprawdzić, czy czarownica naprawdę zjada niemowlaki i zły radża wysadza w powietrze wszystko, co stanie mu na drodze.

W meczecie pomaga mi się odnaleźć młody sprzedawca lodów i dewocjonaliów. Potem zaprasza mnie do stoiska na lody i pyta o życie w Europie i dlaczego podróżuję sama. Kiedy mówię o couchsurfingu nieśmiało pyta, czy służy to do umawiania się na seks, jeśli nocuję u samotnego mężczyzny, mówię, że nie, chyba że tak się złoży, że obydwie strony będą chciały. Jest to dla niego nietypowe, ale przyjmuje to odważnie. Jest tak gorąco, że rożek loda topi się, zanim wypowie te słowa i moje jedyne irańskie spodnie są brudne. Mówi, że skończył prawo, ale tu nie ma pracy i bardziej opłaca mu się mieć stragan z lodami niż pracować w zawodzie. Chciałby mieszkać w innym kraju, na przykład we Francji. Za godzinę rozglądam się niepewnie pod innym mniejszym meczetem, zaczepia mnie kobieta w wieku około 60 lat. Chce mi pomóc, załatwia wejście do środka, potem bierze na kolejne lody i kupuje wodę. Nie chce, żebym ja kupiła jej loda, macha szybko głową, bardzo szybko się porusza. Mówi o synu, który mieszka w Holandii, jest tam dobrze i jest praca, niedługo jedzie do niego i chciałaby zostać na stałe, ale nie może, bo ma tu matkę z Parkinsonem, do której właśnie idzie, by ugotować jej łososia (pokazuje mi torbę pełną zakupów). Jej mąż ma jeszcze dwie żony, jedną w Turcji, drugą gdzieś tam, ta z Turcji ma na imię Kamila, wyobrażam sobie, że jest Polką, ale ma twarz Camili Parker Bowles. To pierwszy i ostatni raz, kiedy spotykam się, z tym że ktoś ma więcej niż jedną żonę, wszyscy zapytani o to mówią, że to legalne, ale nie znają nikogo takiego. Pielęgniarka ubrana na czarno pyta mnie, czy jej angielski jest wystarczająco dobry do Holandii, a zaraz odpowiada sobie sama, że jest bardzo słaby. Męża nie widziała od kilku lat i wcale nie jest z tego powodu smutna.

Bloki są głównie jasne, ceglaste, żółte, ale też  białe, szare, choć w ogólnym panoramicznym widoku wszystko wydaje się mniej lub bardziej żółte. W Erewaniu każdy budynek zbudowany był z tej samej, tak samo ciosanej czerwono-brunatnej cegły, która nawet robiła na mnie wrażenie, a tu wszystko po prostu jest żółte i wszystkiego jest dużo.

Kierowcy są szaleni, lecz nie jeżdżą szybko, ale bezpiecznie. Po Gruzji i Armenii nie wydaje mi się to specjalnie zaskakujące. W Iranie paliwo kosztuje tak mało, że opłaca się jeździć taksówkami. Pojazdów jest mnóstwo, ulice mienią się od żółtych taksówek, ale każdy tak naprawdę jest taksówką, każdy samochód może nią być. Paliwo jest tanie, ale Reza mówi, że samochody okropnie drogie z jakichś ekonomiczno-politycznych względów, których nie rozumiem z powodu niedogrania naszych akcentów, kiedy mówimy po angielsku, a udaję, że rozumiem doskonale. Mam wrażenie, że wszystkie samochody są białe i wszystkie to Peugeot 306. Na ulicach rozmywają się zasady. Rozmywają się linie ciągłe i przerywane, z dwóch robią się trzy a z trzech cztery. Rozmywają się pasy, możesz przechodzić w każdym miejscu, stajesz na środku jezdni i powoli posuwasz się, a samochody mijają cię z lewej i prawej, zwalniając tylko trochę, aby cię nie rozjechać. Czasami w ostatniej chwili jest to walka charakterów, pomiędzy samochodem a pieszym.  W Europie nazywamy to chyba wymuszaniem pierwszeństwa. Kiedy wracam do domu strasznie śmieszne i podejrzane wydaje mi się, że ludzie czekają na zielone światło, nawet jak nic nie jedzie oraz że tak bardzo martwią się zasadami ruchu drogowego. Nikt na siebie nie trąbi, a w tej ciszy, kiedy wreszcie to się stanie, czuję jakby ktoś zaczął strzelać. Wszyscy wydają mi się nadzwyczaj spokojni i cisi, wszystko nieduże i rozłożone w dużych odstępach od siebie.

W wielkim parku w Tabriz biegnie za nami grupa Iranek. Pytają, skąd jestem i mówią, że to wspaniale, że witają mnie w takim razie serdecznie, nie chcą nic więcej. Po kilku dniach orientuję się, że pogłoski jakoby turysta czuł się na Irańskich ulicach jak gwiazda filmowa, są prawdziwe. Czuję, że się wyróżniam, że ludzie patrzą na mnie tak, jak ja patrzę na Dodę, spod oka udając, że na prawdę nic mnie nie obchodzi, że przeszła obok i wcale jej nie znam. Sytuacja jest tu natomiast odwrotna, jesteś gwiazdą filmową, wyglądając jak 60-letnia niemiecka turystka na tle gwiazd show-biznesu i modelek, które właśnie jakimś cudem wyszły z okładki Vogue już po retuszu Photoshopem.

Nie widzę dużo kobiet w chadorach naokoło mnie, większość kobiet nosi hijaby. I te hijaby wyglądają czasem, jakby zaprojektował je Gucci, a wszystko do nich jest doskonale dobrane. Twarze wyglądają jak maźnięte pędzlem Photoshopa, to jedyna partia ciała, która może być odsłonięta całkowicie, nie uda, łydki, piersi tylko twarz, musi być więc doskonała, jest reprezentantem całego ciała.

Raz widziałam chador z maską, miał złote pasy żłobione w nos i policzki oraz daszek, wyglądał jak połączenie tenisowej czapki z wenecką maską karnawałową, ale powodowało to niepokojące uczucie, jakby nosiła ją osoba z ciężką chorobą twarzy, przypominała mi stroje ludzi-ptaków w czasach epidemii cholery. Bałam się jej.

Wszyscy chcą się mną opiekować. Wystarczy, że na chwilkę wydaję się zagubiona, choćbym tylko przeszukiwała kieszenie plecaka przez 20 sekund. W autobusie widząc to, kobieta oferuje mi wodę i cukierki. Potem płaci za moją toaletę na postoju, kiedy szukam pieniędzy. Znowu daje mi wodę. Czuje, że robi podchody jak pedofil tylko w ten zupełnie przeciwny, dobry i litościwy sposób, jak łagodna Maryja z miękkimi dłońmi. Kiedy wysiadamy z autobusu, po 10 godzinach proponuje mi nocleg.

Moja koleżanka z Teheranu mówi, że jak przyjeżdżała do nich rodzina i jej tata nie miał pieniędzy na dostatnie ugoszczenie jej, to sprzedał zegarek i trochę biżuterii, więc tak to już jest, kiedy jesteś gościem, należy Ci się dostatek, duża ilość jedzenia, nocleg, prysznic, ubrania, podarunki. Nie ma w tym amerykańskiego, oszukańczego small talku.

Moja pierwsza rodzina była w Isfahan, mieli tak jak i następna pokój w tonacji beżu i sztywne meble zdobione w małe, brązowe kwiatki i nijaki beżowy dywan na środku pokoju. Mieli duży telewizor plazmowy tak jak większość ludzi na świecie. Z dworca odebrała mnie przemiła studentka, koleżanka ze studiów innej Iranki, u której mieszkałam. Nie pamiętam nawet jakim ciągiem zdarzeń znalazłam się u tej rodziny.

Moja rodzina składała się z siostry, która za kilka dni miała wyjechać na Erasmusa do Nowej Zelandii, brata licealisty z dziewiczym wąsikiem, matki która, jak każda irańska matka wydawała mi się w jakiś sposób erotyczna, oraz starszego brata, którego pojawiał się tylko na chwilę i znikał wczesnym rankiem. Ojca rodziny nie ma i nie pojawia się nigdy, może odszedł, może umarł jak mój tata, a może ma inną rodzinę, ale nie pytałam o to. Natychmiast irańska mama wyciąga obrus i rozkłada go na dywanie, podając mi śniadanie. Jest jak zawsze ten cienki jak papier chleb, który robią w piekarniach na rozgrzanych kamieniach, jest biały ser i dużo miodu i jogurtu, dżemy, orzechy i pasta sezamowa, owoce. Nigdy nie widziałam, żeby w Iranie jedzono szynkę. Nie wiem, w co włożyć ręce więc wkładam je po kolei we wszystko, dopóki jeszcze łyk herbaty mieści się w moim żołądku bez ulewania. Lubię jeść śniadanie na podłodze, na tym wzorzystym perskim obrusie i kupuję później taki sam, aby jeść śniadanie na podłodze w Polsce, ale jak zwykle nic z tego nie wychodzi.

Wieczorem jest wielkie przyjęcie rodzinne, kuzyni, ciotki przyjeżdżają by pożegnać wyjeżdżającą do Nowej Zelandii dziewczynę, Czuję się jak upierdliwy gość, ale wszyscy mówią „oh no, no! They will love you” i wygląda to szczerze. W dzień zabiera mnie jakiś kuzyn na wycieczkę po mieście. Jest studentem medycyny i dużo się poci, niewiele mówi i oczywiście za wszystko płaci. Jeździmy białym peugeotem 306 po mieście i parkujemy w podziemnym parkingu ,gdzie stoją same białe samochody, w przeważającej większości Peugeoty 306. Pije mojito bez alkoholu, jem irańskie lody, takie ze słodkimi kluskami i sokiem, każę zawieść się na cmentarz i okazuje się, że w Iranie można chodzić po grobach, które są płaskimi płytami leżącymi na ziemi. Pokazuje mi zupełnie nieciekawą wyschnięta rzekę, a na drugim brzegu zauważam kolorowe smutne, opuszczone łódki w kształcie łabędzi, małpek i kaczek. Udaję, że rzeka jest niesamowita, ale tak naprawdę myślę o nadchodzącym spotkaniu rodzinnym. W parku widzę namioty pełne rodzin i biwaki na wielkich dywanach, tam wszyscy zamiast na kocach biwakują na dywanach, a w parku można spać pod namiotem, choć jak twierdzi mój kolega, są to tacy Irańscy cyganie, ewentualnie dzicy podróżnicy. Nagrywam niezliczone panoramy miasta w time laps, kiedy jeździmy autem. Jestem turystką, wcale nie oszukuję się, że podróżniczką.

Kiedy wracam do domu, w pokoju siedzi starszy brat, w gumowych kapciach typu basenowego, jest bardzo dorosły, ma około 40 lat i łysinę, pytam, czy to ich ojciec, śmieją się. Brat jest małomówny, czuję, jakbym mu przeszkadzała, więc za dużo nie mówię. Nigdy nie je z nami na podłogowym stole, zjada szybko i wychodzi do pracy i nie widzę go na rodzinnym przyjęciu, chyba ma nocną zmianę. Jest w nim jakiś sekret, ale teraz myślę, że po prostu nie ma ani żony, ani dobrze płatnej pracy, by mieszkać samemu. Wszyscy powtarzają, że w tym kraju nie ma pracy.

Z niecierpliwością czekam na przyjęcie, nadchodzi wyczekana godzina. Kobiety gotują, nakładają swoją niezbędną warstwę makijażu, taką, której ja nigdy nie miałam na twarzy, której nie umiałabym namalować odpowiednio. Przyjeżdża wujek, który wygląda jak tata mojej przyjaciółki, jest z tego rodzaju mądrych, lekko szalonych inżynierów-naukowców, ciekawych historii, polityki i wszelkich przejawów kultury. W każdym kraju mają oni taką samą twarz, nie dokładnie identyczną, ale pewne rysy, spojrzenie pełne ciekawości i matematykę odbijającą się w szklistych oczach. Często także wąs. Wujek pyta mnie o Rosję, o lata komunizmu, mówię, że nie było mnie wtedy na świecie, ale co nieco wiem. Jak to było z jedzeniem na kartki, jacy są Rosjanie, jaka jest historia rozwiązania komunizmu w moim kraju. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę mu dogodzić i że już wie więcej ode mnie. Powoli zbierają się goście. Chcę zobaczyć, jak wygląda Irańska rodzina, czy ludzi podzielić można wedle tych samych zasad co rodziny polskie, czy te role, które sprawują, są międzynarodowe czy tylko nasze. Za dużo pytań. Jestem skołowana, mam rumieńce na twarzy i szeroko się uśmiecham. Za chwile przychodzi tak dużo osób, że nie jestem w tej chwili w stanie ich powtórzyć. Wszyscy wywodzą się od jednej babci, która modli się przy stole w kącie, przekładając paciorki islamskiego różańca, jednocześnie bacznie obserwując swoją rodzinę. Na początku się jej boję, jej modlitw, jej lekkiej babcinej otyłości i poważnej twarzy, jej chorej, spuchniętej nogi. Jednak szybko orientuję się, że ona i jej modlitwy są łagodne, że babcia jest bardzo miła i cieszy się, że tu jestem, a wszystkie dziewczyny starają dogodzić się jej noszeniem hijabu w mieszkaniu. Te, które mają męż,  nie muszą go nosić, ale panny powinny i mało kto się tym przejmuje, ale z babcią jest tak jak w Polsce, trzeba podzielić się opłatkiem, pójść na mszę i dbać o grób rodzinny. Nigdy nie miałam takiej dużej rodziny. Siadamy przy długiej puszczonej przez całą długość salonu ceracie i jemy zupę, której nazwy i składników nie znam. Jedna z dziewczyn daje mi swoją bransoletkę z zielonych paciorków, mówi, żebym pamiętała o niej jak na nią spojrzę. Oddałam ją mamie po powrocie, ale tylko dlatego, że naprawdę nie jest w moim stylu i nie nosze bransoletek. Wszyscy chcą zostać moimi znajomymi na Facebooku, WhatsApp i Instagram. Facebook jest tam blokowany przez rząd, ale każdy ma aplikacje z filtrami, aby to ominąć. Natomiast Instagram jest unforbidden i na Instagramie dzieje się wszystko. Oglądamy więc swoje Instagramy rozmawiając angielszczyzną składającą się ze stu słów. Potem zaczyna rozmawiać ze mną córka wujka inżyniera, 20-letnia studentka z jedną brwią, skromna i miła, taka co lubi poezję i kulturę, mówi najlepiej ze wszystkich po angielsku i bardzo cieszy się, że mogła mnie poznać i praktykować język. Jest bardzo podekscytowana, chce zapytać mnie o wszystko i opowiedzieć o wszystkim, rozmawiamy o studiach, kobietach i o tym, że chciałaby zobaczyć wieże Eiffla, bo kocha Paryż. Kiedy mówię jej, że wieża Eiffla jest brzydka i większość osób jest nią rozczarowana, czuję, jakbym przekuła balonik z marzeniem, widzę drobny błysk rozczarowania w jej twarzy. Jemy kolejne dania, a ja jestem coraz bardziej pełna, ale wszyscy dokładają mi kolejne łyżki pysznego jedzenia. Po Iranie przytyłam jakieś 3kg, a mój żołądek rozciągnął się jak ten balonik z marzeniem. Pozujemy do grupowych zdjęć. Mam poczucie, że ta rodzina jest w jakiś nieprawdopodobny sposób, doskonała, serdecznie kochająca się i wesoła, oglądają moje tatuaże i szeroko się śmieją, każdy rozmawia z każdym jak u nas na wigilię, jeśli ma się dużą rodzinę, tylko jedzenie jest z owocami i cynamonem. Kiedy kilka tygodni później proszę studentkę, by zapytała swojego ciotecznego brata o coś w moim imieniu, odpowiada, że nie może, bo nie ma z nim najlepszych stosunków. Kiedy później jadę do Izraela z moją irańską wizą w paszporcie usuwam wszystkie kontakty do Irańczyków na Whatsapie i FB, tak na wszelki wypadek, żeby nikt się nie przyjebał i nie wydłużył czasu mojego i tak długiego przesłuchania.

Teheran wydaje mi się dokładnie taki sam jak inne miasta, przestaje widzieć różnicę, przemieszczam się bardzo szybko, jedno zlewa się z drugim. Marzi ma 32 lata i pachnie przyjemnie, kremowo jak mydło Dove, ubrana w pastelowe kolory, gdzie wszystko do siebie pasuje, oprawki okularów do chustki i kolczyków, cienie na powiekach do oczek bransoletki i małych wstawek w butach. Nie pamiętam również, jak się tu znalazłam, ale wszyscy są połączeni jakimiś znajomościami między sobą i wysyłają mnie od jednej rodziny do drugiej. Marzie ma miękkie dłonie i piękne włosy, jest miła i łagodna w ten sposób, co niektóre dziewczęta studiujące filologię francuską lub polską. Powiedziała, że mieszka z rodzicami i odwiedziła ich także ciocia i siostrzenica, ale to naprawdę nie problem, wszyscy cieszą się na mój przyjazd i chcą mnie zatrzymać jak najdłużej, chociaż wcale mnie nie znają.  Siostrzenica ma zaledwie 16 lat i nigdy w życiu nie widziałam u nikogo tak gęstych włosów. Wyglądają jak porządnie rozczesana wersja włosów Jasminy z Aladdyna, która na dodatek ma jedną brew. Gdyby ich nie rozczesywała, wyglądałyby dokładnie tak samo, mówię jej że wygląda jak księżniczka z Aladyna, choć to nie do końca prawda, ale widzę, jak bardzo ją to cieszy i nie potrzebuję dodawać nic więcej. Moja rodzina ma szklanki firmy Wołomin, może dlatego, że Iran kiedyś przyjął dużo polskich uchodźców,  i podobne do poprzedniej rodziny meble, w miłym ciepłym kremowym stylu, zdobione małymi kwiatuszkami. Równie dobrze mogło by to być mieszkanie na Bielanach. Oglądam pokój mojej koleżanki, gdzie będziemy spać. Będę spała na łóżku jej starszego brata i myślę, że jest po prostu wolne, bo dawno się wyprowadził do swojej narzeczonej, której zdjęcie stoi na półce. Po stronie dziewczęcej wiszą plakaty Johnego Deppa, Brada Pitta i Audrey Toutou. Na półkach książki francuskich autorów w oryginale, bo moja koleżanka skończyła filologię francuską, pomieszane z kolorowymi figurkami aniołków. Zaczynam nabierać podejrzeń, że w Iranie panuje ten trochę włoski zwyczaj, że dzieci bardzo długo mieszkają z rodzicami. Następnego dnia wraca brat. Rozkłada sobie koce na kanapie i wiem już, że ukradłam mu łózko. Pytam, dlaczego nie śpi u siebie i okazuje się, że jest u siebie, tylko w weekend był u narzeczonej. Nie mogą mieszkać razem przed ślubem, choć nie wiem do końca czy z powodu braku pieniędzy czy zwyczaju. Brat ciężko pracuje już kilka lat, by odłożyć na ślub i wspólne mieszkanie, niedawno zaręczyli się, a piękna narzeczona czeka. Nie wypada im mieszkać razem u którychś rodziców. Kiedyś prawie wygrał konkurs na dobrą pracę w laboratorium, ale panują układy, więc dostał ją ktoś inny, choć on był najlepszy. Znika rano, zanim wstanę i wraca późnym wieczorem jak poprzedni starszy brat w gumowych basenowych klapkach. Narzeczona na zdjęciach wygląda doskonale, miło i pięknie, prawie czuję, jak słodko  pachnie.

Rodzice pobrali się, jak mama miała 16 a ojciec 26 lat i ona nigdy nie pracowała. Nigdy też nie widziałam kobiety równie pogodnej i nigdy niepracującej jednocześnie. Kiedy myśli się o najukochańszej mamusi na świecie, która potem zostanie najukochańszą babunia na świecie, to właśnie ona taka jest, jakby bez skazy, robi najpyszniejsze obiady, uśmiechając się słodko, szyje piękne ubrania i robi doskonale zakupy, utrzymuje porządek w domu, ale nie nadmiernie pedantyczny, jest miła dla innych i chce mi szyć ubrania, robi mi biżuterie i na dodatek robi też to wszystko dla mojej mamy, której nie zna. Daje mi połowę przypraw ze swojej kuchni, orzechy i słodycze, cokolwiek, choć odrobinę mnie zainteresuje natychmiast, chce mi to sprezentować. Ojciec jest miły i właśnie założył ich wspólny profil na Facebooku, wrzuca zdjęcia z wycieczek na łono natury i lajkuje moje zdjęcia. Razem oglądają telewizję, on jest na emeryturze, ale został taksówkarzem, bo tu paliwo kosztuje 50 centów i każdy może być taksówkarzem. Walczył na wojnie z Irakiem.

Wszystkich boli wojna z Irakiem, idziemy do muzeum, gdzie oglądam zdjęcia z tej wojny i zdjęcia broni nuklearnej. Wszyscy ją pamiętają, jest żywa i piekąca nawet w pamięci ludzi w moim wieku. Nikt nie lubi Chameneigo, ale mówią, że kiedyś, kiedy była wojna, to był dobry, zanim dosięgnął władzy i najwyraźniej mu odbiło. Mówią na niego Supreme Leader i myślę na początku, że to takie żarty, ale potem okazuje się, że naprawdę każe tak siebie nazywać. Wszyscy żartują z Supreme Leadera, poza nim samym. Tylko po cichu, tak żeby nikt na ulicy nie słyszał. Wszędzie widać jego podobiznę, tę łagodną twarz perskiego mędrca. Jest ajatollahem i to słowo wydaje mi się najpiękniejszym słowem na świecie. Powtarzam je w głowie kilka razy powoli. Ajatollah. Wszyscy go nienawidzą. Kiedyś nie musieli nosić hijabu i nic nie było zakazane. Ale była rewolucja, a zaraz potem wojna z Irakiem  i jak mówi Marzi, Iran nie zrobił nic złego i nie używał broni nuklearnej, to oni są tu ofiarą. Oglądam zdjęcia chorych ludzi i widzę zdeformowanego mężczyznę na wózku, który pracuje w muzeum. Moja koleżanka rozmawia z nim i obydwoje trochę płaczą. Shalale, kiedy była mała pamięta wojnę w Tabriz a ojciec Marzi na niej walczył i nadal, kiedy o niej mówi, staje się jakiś nieobecny. Oglądamy odkodowaną telewizję, al. Jazire i BBC po persku. Oglądamy gwiazdy perskiej muzyki rozrywkowej, perskie Shakiry, Shazzy i Edyty Górniak na wygnaniu w USA śpiewające tylko dla Irańczyków, którzy mają odkodowaną telewizję. Oglądamy kabarety z kukiełkami irańskich polityków i wszyscy się śmieją.

Któregoś dnia na spacerze moja koleżanka pyta mnie, czy mam chłopaka, czy byłam kiedyś zakochana. Ona była zakochana raz, ale nie mogą być razem, bo on chce być sam, zrezygnował z pracy i życia, by zostać biedakiem i pomagać innym biedakom, jest społecznikiem, aktywistą. Czasami rozmawiają przez Internet, ale nigdy nawet się nie całowali. Obydwoje są teraz sami, a ona nadal go kocha i nigdy nie przestanie. Mam wrażenie, że typ jej ściemnia i uprawia seks na boku, przykrywając niechęć do małżeństwa swoim aktywizmem. Teraz nikt nie wybiera Ci męża, jest nowocześnie, sama możesz go wybrać lub być samotna.

W Sziraz mieszkam u pięknej dziewczyny, wygląda jak Rihanna tylko o bielszej skórze. Kiedy tylko przyjeżdżam odbiera mnie z kolegą jego nowym suvem, zostawiamy plecak i szybko przygotowujemy się na wyjście. Jest już ciemno, a w Iranie nie ma dyskotek i nocnych klubów. Wszyscy więc wychodzą do restauracji i barów, gdzie także nie można pić alkoholu, bo on także jest forbidden. Idziemy do włoskiej restauracji. Wszyscy z tej dużej grupy są studentami medycyny lub stomatologii, na stażach. Jeden z przyszłych lekarzy poświęca mi dużo uwagi, śmieje się głośno i blisko, pali ze mną papierosy. Innego dnia zabiera mnie do Persepolis. Muszę wstać o 5, jechać z jakąś inną studentką autobusem wiozącym pielęgniarki do szpitala gdzie pracuje mój kolega, a Persepolis jest 20 km od niego. Potem czekam około godziny w pokoju w akademiku dla dziewcząt i jakaś iranka oddaje mi swoje śniadanie. Kładę się na jej łóżku i zasypiam ,obserwując wiatrak.

Samo Persepolis w ogóle nie jest w Sziraz, a naokoło niego stoją połacia pustych parkingów i suchych gór, jak lądowisko przy lotnisku, ogromne i nieskończone. Ale stoi tam zaledwie kilka aut. W Iranie nie ma dużo turystów, a w samym Persepolis spotykamy jedną grupkę Niemców z przewodnikiem. Może dlatego, że nie dość, że trzeba wyrobić wizę, nosić hijab, hakować Facebooka to jeszcze ceny za wejścia dla turystów są jakoś 5-10-krotnie wyższe niż dla Irańczyków. Persepolis jest stare jak świat, onieśmielają mnie te resztki kolumn w kolorze piaskowca pozostałe sprzed tysięcy lat, po którym chodzili prawdziwi ludzie, którzy żyli prawdziwe życie i to życie było dla nich tak samo ważne jak moje jest dla mnie.

Późnym wieczorem chodzimy po centrum, wzdłuż deptaka pod wzgórzami gdzie setki lat temu przebywał w odosobnieniu znany irański poeta. Stoi tam mały meczet i kiedy nadchodzi godzina modlitwy, jeden z chłopaków opuszcza nas na chwilę, żeby się pomodlić. Idziemy wzdłuż biwakujących na dywanach rodzin i grup ludzi. Tańczą, śpiewają, palą sziszę. Kobiety pstrykają ze złączonych jak do modlitwy dłoni i wydają z siebie dzikie dźwięki. Naokoło jeżdżą wszechobecne auta i na środku ronda na kole zieleni także siedzą ludzie na dywanach tego gorącego lipcowego wieczoru. Moja koleżanka ma miniaturowego pudelka w domu, jej ciotka wysłała go z Filipin, ale podobno w Iranie psy także są forbidden, bo dla muzułmanów psy są brudne. Karmi go resztkami z obiadu i pies wygląda jakby miał 15 lat i świerzb, ale jest bardzo miły. Wyprowadza go tylko pod klatkę schodową na skrawek trawnika. Nigdzie nie widziałam nikogo z psem na smyczy, więc może to prawda. Jej chłopak bardzo nie lubi Mimi.

Innego wieczora moją koleżankę odwiedza chłopak. Chcą posiedzieć sami i ona bardzo długo nakłada makijaż, mówi, że irańscy chłopcy to lubią. Przychodzi jej koleżanka i najpierw rozmawiamy, a potem zabiera mnie na zakupy i zostawiamy zakochaną parę samą. Ona także jest piękna jak filmowa gwiazda, a do tego jest projektantką wnętrz. Odwiedzamy drogie butiki, ale nagle po drodze coś się w niej zmienia, robi się smutna. Mówi, że właśnie zobaczyła matkę swojego byłego chłopaka i jego nową narzeczoną. Byli razem kilka lat, ale zostawił ją dla tej dziewczyny. Płacze. Nie może o nim zapomnieć, korzystała z portali randkowych, ale nie może znaleźć mężczyzny, bo ciągle kocha tego, który ją porzucił. Ma 29 lat i twierdzi, że już zawsze będzie sama i jakoś ten strach wydaje mi się znajomy.  Za godzinę dołącza do nas moja koleżanka oraz trzecia, jeszcze piękniejsza, bogatsza i jeszcze bardziej przypominająca Hollywoodzką piękność. Przyjeżdża po nas samochodem, wsiadamy do środka i jedziemy jeść pizzę. Słuchają głośno muzyki i śpiewają na całe gardło, pstrykają z obydwu dłoni i wydają z siebie te wesołe szalone dźwięki przypominające jodłowanie. Mówią, że to impreza samochodowa, bo w Iranie nie ma imprez, więc ludzie radzą sobie na różne sposoby. Jeździmy w obrębie kilku przecznic najbardziej zakorkowaną ulicą. Jest 21, a nadal wszędzie jest korek. W samochodach obok jeżdżą grupy innych kobiet albo grupy mężczyzn i robią to samo, słuchają głośno muzyki, zbliżają się do samochodu, gdzie leci głośna muzyka i wtedy zwalniają, jadąc obok. Przyglądamy się sobie, mężczyźni kobietą, wysyłają uśmiechy, chcą opuszczać szybę i rozmawiać, brać numer telefonu. To wygląda trochę jak speed dating. Jeden stary dziad pokazuje, że ma kartę kredytową, a potem symbol seksu oralnego, dziewczyny mówią, że chce zapłacić nam za seks, śmieją się głośno i go wyprzedzają. Ta zabawa trwa około godziny, ale nie wnosi nic do przyszłych związków, nikt nie wymienia się numerami, po prostu ludzie tańczą koło siebie w samochodach tak, jakby tańczyli na dyskotece, bo paliwo kosztuje tylko 50 centów za litr i wszyscy jeżdżą tu samochodami. Zatrzymujemy się w pizzerii, rozmawiamy. Głównie o mężczyznach. Dziewczyna, posiadaczka samochodu ma męża, wyszła za niego jak miała 21 lat ,ale teraz ma 30 i nadal nie mają dzieci, ona na razie nie chce. Pytają czy mam chłopaka, czy jestem dziewicą. One na to, że są, poza mężatką oczywiście, choć jedna ma 26 druga 29 lat. Zastanawiam się jak to możliwe, skoro jedna z nich miała chłopaka przez lata. A druga już od kilku miesięcy i właśnie spędzili razem sam na sam godzinę. Mówią, że chciałyby nie być dziewicami, ale to chłopcy nie chcą, trzeba czekać do ślubu. Ale też panicznie boją się bólu. Ta, która ma męża, nie chciała uprawiać z nim seksu kilka tygodni po ślubie, tak bardzo się bała. Potem poszła na operację przerwania błony dziewiczej. Myślę o narzeczonej brata i o tym, jak uczciwie pracuje latami na ślub i wspólne mieszkanie. O studentce jadącej do Nowej Zelandii i o nauczycielce francuskiego, która powiedziała, że seks przed ślubem uprawiają niektóre dziewczyny, te bardzo nowoczesne np. w Teheranie. Pytam Shalale, która ma męża i wygląda na wyzwoloną, jak to jest. Odpowiada, że różnie, jej znajomi uprawiają seks przed ślubem i chodzą na imprezy. Nie wiem już komu mam wierzyć. Może wszystkim. Wracamy do domu, jeszcze trochę rozmawiamy o chłopakach i idziemy spać. 29-letnia dziewica, która nadal platonicznie kocha swojego byłego chłopaka, zasypia na kanapie na wprost mojej w staniku i spodniach. Jedna z dużych piersi wylewa się jej delikatnie i widzę jej sutek. Patrzę na nią długo, jaka jest piękna i nieszczęśliwa i myślę, że ja jeszcze do niedawna myślałam, że nie mam szczęścia w miłości. Kobiety, które poznałam. W swojej nowoczesności są tradycyjne i gdzieś to wszystko się nie zgadza, jak dwa przeciwstawne bieguny, które ocierają się o siebie i wypuszczają jakąś iskrę nieszczęścia. Może to mężczyźni, choć łagodni, są zbyt religijni dla tych nowoczesnych, szalonych, głośno śpiewających kobiet?

Kiedy siedzimy na zewnątrz pizzerii, dwóch mężczyzn podchodzi do nas i prosi o możliwość umówienia się ze mną na randkę. Wyglądam jak brzydsza siostra w łachmanach z opieki społecznej. Odmawiam, życzą nam miłego wieczoru i odchodzą.

Raz jechałam autobusem 15 godzin. W autobusach kobiety nie mogą siedzieć obok mężczyzn. Siedziałam na podwójnym miejscu z jakąś panią, a obok nas rozciągał się rząd miejsc pojedynczych. Kiedy opuściła autobus nastała noc. Zasnęłam. Nie lubię spać w autobusach i nigdy nie mogę znaleźć właściwej pozycji, zawsze jest coś nie tak z moimi nogami, inni pasażerowie po prostu siedzą i zasypiają, a ja zmieniam boki, uda, pośladki, kolana. Obudziło mnie w środku nocy jakieś mrowienie, coś dziwnego, łaskoczącego. Miałam na sobie to samo ubranie co zawsze i oparłam nogi na oparciu siedzenia przede mną. Po obudzeniu przez sekundę nie wiedziałam, co to było, ale kiedy spojrzałam w lewą stronę, zobaczyłam, że siedzi tam mężczyzna i jednym wskazującym palcem dotyka delikatnie mojego podudzia bliżej kolana. Zerwałam się nagle i w tym samym momencie on rzucił się na swoje siedzenie, udając, że śpi. Kiedy zaczęłam na niego krzyczeć (naokoło nie było już prawie ludzi w autobusie) on nawet się nie ruszył, aż w końcu zaczął chrapać, a to już było strasznie śmieszne. Nic nie było w stanie go obudzić. Chciałam iść do kierowcy powiedzieć mu o tym obleśnym zboczeńcu, ale pomyślałam, że jesteśmy pośrodku niczego, że za takie coś musiałaby go wyrzucić z autobusu, że kobiet nie można w tym kraju dotykać ot tak, szczególnie turystek z Europy. Poszłam spać dalej, tym razem od strony okna. Na następnym przystanku on zmienił miejsce, a potem za kilka godzin opuścił bezszelestnie autobus, udając, że mnie nie widzi.

Zastanawiam się, czy było to coś w rodzaju gwałtu albo masturbowania się przez obleśnego dziada na przystanku obok ciebie, chodzenia z penisem na wierzchu, czy podryw w pociągu z puszką piwa i gołą klatą. Rozbawił mnie rozmach tej sytuacji. W Polsce, gdyby ktoś chciał podjąć taki czyn, po prostu dotykałby piersi. albo krocza ewentualnie pośladków dziewczyny. Ten dziwny człowiek jednym palcem dotykał materiał moich spodni pod kolanem,. jakby był to najwyższej klasy jedwab, najbardziej zakazana rzecz na świecie.

Poza wstrząśnięciem obyczajowością seksualną, jedyna rzecz, która wstrząsała mną bardziej ,były obrzędy religijne i meczety. Jedna z moich rodzin wybierała się na coś w rodzaju mszy za zmarłą kilka miesięcy temu starszą kobietę. Jechaliśmy do małego miasteczka pod Teheranem, do małego jak to wąskie miasteczko meczetu. Poszłyśmy do części dla kobiet umieszczonej ponad częścią dla mężczyzn. Na wejściu siedziała córka zmarłej, która ciągle płakała, a każdy świeżo przybyły składał jej kondolencje. Wszystkie kobiety ubrane były w eleganckie czarne stroje  i siedziały na podłodze na ogromnych dywanach. Głośno rozmawiały i zdejmowały hijaby. Śmiały się i smuciły, a potem przez środek poleciała cerata, która jest stołem. Powskakiwały na nią butelki z pepsi, jogurty i irańskie dania z cateringu. Daktyle nadziewane orzechami. Ledwo można było zmienić pozycję, a starsze kobiety miały miejsca pod ścianami i duże poduszki, by oprzeć plecy. Wyglądało to, jakby wszystkie kobiety się ze sobą znały, podchodziły kuzynki i ciotki kuzynek. Potem mogłam wkraść się do części dla mężczyzn, zobaczyć przez zasłonę ich własna przestrzeń. Stali w czymś w rodzaju koła, przysiadali, podnosili ręce i mówili modlitwy. Część dla kobiet wydała mi się weselsza.

W innym meczecie poznałam kobietę przypominająca polską zakonnicę. Była ona przewodnikiem dla turystów. Miała szaro-zielone ubranie i hijab ze sztywnego materiału, łagodną twarz i oblicze osoby bardzo religijnej i oddanej bogu. Byłam jak dziecko, które weszło do krainy czarów, zadawałam dużo pytań i bardzo ją to cieszyło, chciała, abym przekazała to w moim kraju, by ludzie nie nienawidzili islamu. Część dla kobiet to wielki i głośny  open space. Kobiety czytają modlitwy i plotkują na wielkich dywanach, dzieci się bawią. Wszystko jest kolorowe i ściany mienią się małymi kryształowymi lusterkami, które mają odbijać cząstki naszych dusz niebędących jedną całością, w której można się przejrzeć. Pokazała mi miejsce modlitw w wielkiej Sali i małe płaskie kamyki do pobrania z koszyka. Muzułmanie ,modląc się na kolanach, uderzają głową o te kamyki, co symbolizuje narodziny i umieranie, cykl życia. Kiedy przykładają głowę do ziemi. to jakby umierali, a kiedy wstają, to jakby rodzili się ponownie. W perspektywie wszechświata nasze życie jest jak właśnie ten jeden ukłon, dlatego trzeba je szanować, swoje i każde inne. Islam oznacza dosłownie, wykonywanie poleceń Boga.

Stojąc przy drzwiach, zdobionych w wielki symbol przypominający kwiat, tłumaczyła mi historię 12 Imamów, synów wywodzących się od Fatimy. Opowiadała o tym, że Jezus, Allah i Mojżesz mają spotkać się kiedyś. O Imamie, który przychodzi do poszczególnych ludzi, który żyje w tej chwili gdzieś na świecie. Nikt nie wie, jak wygląda i kim jest, ale on też nigdy tego nie zdradzi. Czasami rozmawia z niektórymi ludźmi i wtedy oni po prostu wiedzą, że to on a ich życie się zmienia. Jest jak super bohater, czyni dobro pod przykrywką i nigdy się nie ujawni. Każdy muzułmanin marzy całe życie, by go spotkać. Podobno jej ojciec kiedyś go spotkał. Podobała mi się ta wizja, że prorok istnieje w obecnych czasach, że gdzieś jest nadzieja, że w tym życiu spotka się go twarzą w twarz. Przy dotykaniu wielkiej skrzyni znajdującej się za kratami, w której są szczątki jednego z synów, powiedziała, że chce się za mnie pomodlić. Kiedy przyłożyłam rękę do krat, położyła na niej swoją, miękką, aksamitną, delikatną jakby bez kości i zamknęła oczy. Zapytałam ,dlaczego niektórzy muzułmanie mogą zabijać swoje niewierne żony. Powiedziała, że robią to tylko nieliczni i każdy, poza mediami, ich nienawidzi, bo zabijanie w ich religii jest złe, jeśli chcesz być dobrym muzułmaninem, musisz czynić dobro i pomagać ludziom. Podeszła do mnie nastolatka i zapytała czy może zrobić sobie ze mną selfie. Robiła jedno zdjęcie, a potem drugie i dziesiąte, bo szukała tego doskonałego.

Ludzie na ulicy czasami pytali:

– Where are you come from?

– From Poland

– Lachestan, Robert Lewandowski. Best player in the world.

Czasami studentka z rodzinnego przyjęcia w Isfahan pisze do mnie na Messengerze, pyta jak się mam i gdzie jestem, przesyła kolorowe naklejki z kotkami i serduszkami. Mówi, że tęskni za mną. I miss you my dear. Wtedy ja zapraszam ją do Polski, a ona pisze, że kiedyś na pewno, ale wiem, że nie spotkam jej już nigdy więcej.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published. Required fields are marked

© 2016 All Rights Reserved.
Scroll Up